Kazanie według Ewangelii św. Marka 1, 32- 34

Kategoria: Opublikowano: 25 kwietnia, 2018

Autor: Pastor dr Torsten Krannich (kościół ewangelicko- luterański)

30.10.2011 w Heilbronn- Neckargartach

 

Cuda się zdarzają, ja to widziałem

jest tak wiele rzeczy, których my nie rozumiemy.

Cuda się zdarzają, byłem przy tym

tylko nie mogliśmy uwierzyć w to co widzieliśmy- to było pierwsze co sobie przypomniała Karin, kiedy odzyskiwał powoli świadomość, to była strofa piosenki. Powoli udało się jej uwolnić od tych słów i od melodii tej piosenki i ocenić jej nową sytuację: duże, jasne pomieszczenie, biała pościel, obandażowane ręce, ciało bez życia, tępy ból… i znowu: cuda się zdarzają , ja to widziałem.

 

Trochę trwało zanim Karin zdała sobie sprawę  z tego co się stało, kiedy była w drodze do domu.

W radiu słuchała najlepsze przeboje lat 80- tych i 90- tych, gdy nagle z boku ulicy nadjechał samochód ciężarowy i wjechał prosto przed nią, wymuszając pierwszeństwo. Zahamowała gwałtownie, wiedząc jednak, że to nie pomoże: ostatnie co pamiętała to huk zderzających się aut, a w radiu słowa piosenki cuda się zdarzają, ja to widziałem.

 

Następnego wieczora odwiedził ją mąż Michael i córka Lisa. No, ty wygrałaś szóstkę w totolotka, powiedział Michael po tym jak opowiedział jej co zostało z jej auta i jakie środki musiała podjąć straż pożarna, by ją z tego auta wyciągnąć.

 

Karin w nocy z powodu bólu i natłoku męczących myśli, w ogóle nie mogła spać. Dręczyły ją ciągle pytania: dlaczego doszło do tego wypadku, wciąż i wciąż pytała siebie.

Dlaczego mnie to spotkało, dlaczego nie wyjechała parę minut wcześniej lub później. Dlaczego to musiało się akurat teraz wydarzyć, kiedy nasza córka jest już duża, a my z Michaelem mielibyśmy więcej czasu dla siebie? Dlaczego kierowca ciężarówki nie uważał, dlaczego, dlaczego…? Dopiero parę tabletek uspokoiło ją i mogła nad ranem zasnąć powierzchownym snem.

 

Następne tygodnie i miesiące okazały się dla Karin prawdziwą próbą. Wkrótce okazało się, że ona nigdy nie będzie mogła chodzić- z powodu dużej rany musiano amputować jej jedną nogę, druga była sparaliżowana.

Jak bardzo puste i czcze wydawały się jej teraz- gdy patrzy wstecz- życzenia z okazji 50- tych urodzin, które parę miesięcy wcześniej obchodziła: „Najważniejsze to zdrowie”, tego życzyło jej wiele osób.

 

Teraz już nie była zdrowa. Mówienie Michaela „głowa do góry, damy radę”, już ją denerwowały. Nie, jej się chciało tylko płakać i rozpaczać.

Lekarze starali się jak tylko mogli, także terapeuci robili co tylko było możliwe, ale Karin nie mogła znieść widoku swojej nieruchomej nogi, a urojony ból nogi amputowanej doprowadzał ją do szału.

Teraz należała do starych, niepotrzebnych i do niczego niezdolnych ludzi, których możliwie szybko trzeba się pozbyć- tak w nocy skarżył się jej głos, – jednak znikąd nie otrzymała odpowiedzi. Kiedy pytała Michaela, Lisę czy kogoś z przyjaciół jaki sens miałby mieć jej wypadek- wszyscy oni tylko bezsilnie wzruszali ramionami, – nie, oni nie widzieli żadnego sensu w tym wypadku, oprócz tego, że on pozbawił ja możliwości chodzenia.

 

Potem, kiedy rany zostały wyleczone, Karin poszła na oddział rehabilitacji. Tam krok po kroku udało jej się wrócić do codzienności.

Przy tym jazda na wózku inwalidzkim była jeszcze najmniejszym problemem. Karin zdała sobie sprawę jak oczywiste było dla niej do tej pory to, że miała dwie nogi i mogła chodzić. Jak o wiele trudniej jest teraz organizować codzienność, kiedy nie można tak po prostu tu i tam się przemieszczać.

 

W jadalni Karin zawsze siedziała obok starszej pani Meyer. Pani Meyer była spokojna i nigdy się nie uskarżała, chociaż wiedziani, że każdy ruch sprawiał jej ból. Powoli miedzy nimi nawiązała się więź bez wielu słów. Po ćwiczeniach rehabilitacyjnych Karin odwiedzała panią Meyer  od czasu do czasu w jej pokoju. Często wtedy siedziała skarżąc się i płacząc, ponieważ nie wiedziała jak to będzie dalej: bała się każdego następnego dnia. Wszystko ją bolało i była zrozpaczona. Pani Meyer nie dawała jej dobrych rad- ona tylko słuchała Karin i czasami głaskała ją po ręce, tak jak głaska  się małe dziecko, by je pocieszyć.

 

Pewnego dnia Karin zobaczyła na stoliku nocnym pani Meyer leżącą Biblię i przypomniała sobie, że ona po raz ostatni czytała Biblię przed 25 laty, kiedy szukała sentencji chrzcielnej dla Lisy. Mogę?- zapytała Karin i zaczęła czytać:

 

Ewangelia św. Marka 1, 32- 34

 

32 z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych.

 

33 I całe miasto było zebrane u drzwi.

 

34 Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały- kim On jest.

 

Karin spojrzała zaskoczona i zła: co to ma znaczyć?- zapytała panią Meyer. Jesteśmy tu w klinice rehabilitacyjnej, obydwie fizycznie niesprawne i teraz musimy czytać, że Jezus uzdrawiał ludzi?

 

Pani Meyer długo patrzyła na Karin, zanim zaczęła mówić. Droga Karin, ja rozumiem pani sfrustrowanie, pani strach, biedę i pani rozczarowanie i złość.

 

Istnieją bieda, choroby i śmierć- bardziej obecne i większe niż tu u nas w klinice. Najważniejsze to zdrowie- tego sobie życzyli ludzie przypuszczalnie też i za czasów Jezusa, jednak wówczas też nie wszyscy byli uzdrowieni ze swoich chorób.

 

Wtedy zatem też nie wszyscy byli zdrowi, ponieważ jest coś ważniejszego niż zdrowie. Nie, ja nie wierzę w Boga zdrowia, który mnie tylko przyjmuje i akceptuje, kiedy jestem młoda i sprawna, odnoszę sukcesy. Bóg, w którego ja wierzę to nie żaden sztukmistrz lekarski, żaden czarownik czy ktoś, kto pstryknięciem rozwiąże wszystkie moje problemy. Czy On w ogóle mógłby to zrobić? Być może tak, ale czy tym samym byłby wszystkie nasze ludzkie problemy rozwiązane? – Na pewno nie.

 

Bieda na świecie, w moim i twoim życiu, ona nie wywołana jest tylko brakiem zdrowia- nawet przy pełnej, idealnej sprawności fizycznej- ale kto ją w ogóle posiada?- pozostaje jeszcze wiele innych deficytów.

Stres, nienawiść, egoizm i nie wiem co jeszcze jest negatywnego w naszym życiu- to jednak dotyka nas niezależnie od tego czy jesteśmy zdrowi czy też nie.

 

W tych kilku słowach, które właśnie pani przeczytała, tu też znajduje się coś z życzenia uwolnienia ze wszystkich chorób i też wszystkich wewnętrznych powiązań, splotów i deficytów. Jednak ci ludzie nie przyszli tak po prostu do Jezusa, lecz oni najpierw poznali go jako człowieka, który im opowiadał o Bogu. Ponieważ On miał im coś do powiedzenia, ponieważ oni jemu ufali i dlatego przyprowadzali do Niego chorych.

 

I w duchu tego zaufania mogę dzisiaj czytać te stare słowa- nie jako wskazówkę do szybkiego uzdrowienia, do nagłego bycia zdrowym.

 

Karin słuchała i rozważała to, co pani Meyer tak długo mówiła. Zaufanie zamiast zdrowia, nadzieja bez tego, by móc chodzić?

 

Ale pani Meyer,- tak zwróciła się Karin do niej- jeśli to wszystko tylko pytanie ludzkiego zaufania- to dlaczego Jezus w ogóle uzdrawiał ludzi- czy chciał sprawdzić czy oni jeszcze w Niego wierzą, jeśli nie zostali właśnie uzdrowieni?

 

Pani Meyer krótko pomyślała: Nie, ja myślę, że Jezus wówczas chciał ludziom coś pokazać, co też dla nas dzisiaj też jest konieczne. Te pojedyncze uzdrowienia, pojedyncze cuda, to są przecież wciąż tylko przykłady, wskazówki, być może moglibyśmy też powiedzieć- drogowskazy. Popatrz tu, tak pokazuje nam drogowskaz, popatrz tu, tu prowadzi właściwa droga. Popatrz tu, tu możesz cos przeżyć co pochodzi od Boga, tu możesz przeżyć cud. Ale nie cud uzdrowienia- jest tym szczególnym cudem, lecz to, że ja coś mogę z Boga doświadczyć, przeżyć, że on także działa w moim życiu- tu i dzisiaj- tak samo jak u ludzi przed 2000 laty.

No, ale On przeciw wcale nie działa, pani jest przecież ciągle chora, obolała. Karin chciała już nawet powiedzieć, że wkrótce może pani umrzeć, ale ugryzła się w język.

 

Tak, On mnie nie uzdrowił- chociaż wcześniej prosiłam Boga o zdrowie, ale Bóg uczynił mi jeszcze większy cud…, Karin ciekawie popatrzyła na panią Meyer…- On pozwolił mi przyjąć i zaakceptować moją chorobę, sprawił, że ja się nie załamałam i z rozpaczy nie zrezygnowałam z życia.

 

Jednocześnie też przez moją chorobę być może stałam się dla siebie i moich bliźnich bardziej pobłażliwa, tolerancyjna i miłosierna. I jeszcze mogłam się nauczyć czegoś innego- mogłam Bogu całkowicie siebie powierzyć i zaufać.

 

To jest słowo ze Starego Testamentu, które ja wciąż powtarzam, kiedy np. ból staje się nie do zniesienia: Uzdrów mnie Panie, a będę uzdrowiony, zbaw mnie, a będę zbawiony, albowiem Ty jesteś moją chwałą (Księga Jeremiasza 17,14).

 

Bóg pomaga mi przyjąć też moją chorobę, ponieważ On przyjmuje mnie. To jest dla mnie ten największy cud, jaki w ogóle istnieje na świecie.

 

Jako, że zrobiło się późno, Karin zagłębiona ciągle w rozmyślaniach, pożegnała się z panią Meyer. W następnych dniach i tygodniach kobiety ciągle wracały do tej rozmowy.

 

Krok po kroku Karin udawało się być coraz bardziej samodzielną. Nie była już tak bardzo załamana i zrozpaczona. Przy pożegnaniu pani Meyer dała jej kartkę z sentencją, którą Karin sobie postawiła na stoliku nocnym w domu.

Czasami, kiedy Karin ogarniała rozpacz, wtedy wypowiadała te słowa i brzmiało to jak mała modlitwa:

Uzdrów mnie Panie, a będę uzdrowiony, zbaw mnie, a będę zbawiony, albowiem Ty jesteś moją chwałą.

 

Karin już była długo w domu, kiedy nagle usłyszała w radiu piosenkę, którą wcześniej zawsze słuchała w samochodzie. Było to dla niej jak uderzenie pioruna, gdy usłyszała nagle znane słowa i melodię. Teraz jednak śpiewała z Neną całym sercem i całą sobą, ponieważ ona sama to przeżyła i zrozumiała to jako swoje zawierzenie, zaufanie Bogu:

 

Cuda się zdarzają, ja to widziałam

jest wiele rzeczy, których my nie rozumiemy.

Cuda się zdarzają, byłam przy tym

tylko nie mogliśmy uwierzyć w to co zobaczyliśmy. Amen.