Kazanie według Ewangelii św. Marka 3, 31- 35 oraz Ewangelii św. Łukasza 14, 25- 33

Kategoria: Opublikowano: 26 kwietnia, 2018

Autor: Świecki kaznodzieja Manfred Vonier (kościół ewangelicki)

30.06.2013 w kościele ewangelickim w Höchenschwand

 

Droga wspólnoto!

Ojciec kościoła z Wirtenbergii Albrecht Bengel napisał:

„Pismo święte nie zostanie zinterpretowane przez nic

pewniejszego niż przez siebie samo”.

To znaczy: By zrozumieć dany fragment tekstu powinno się zasięgnąć rady u innych podobnych miejscach Pisma, i to chcę dzisiaj uczynić.

 

Druga uwaga:

 

Są ludzie, którzy dokładnie wiedzą o czym pastor czy kaznodzieja mówi, ponieważ oni znają się na tak zwanych zestawieniach fragmentów Biblii. Dzisiaj naszym tekstem jest fragment z Ewangelii św. Łukasza 14, 25- 33, ale tego tekstu posłuchamy dopiero na końcu kazania, najpierw zaś podstawą będzie fragment z Ewangelii św. Marka 3, 31- 35.

 

Dlaczego? Wyjaśnię to później.

 

Trzecia uwaga:

 

Chciałbym dzisiaj opowiedzieć o Jezusie, tak, jak byłbym przy tym, kiedy On wówczas żył.

 

To było krótko przed zburzeniem świątyni, co zdarzyło się jak wiadomo około 70 lat po Chrystusie. Przed swoim domem z kamienia siedzi stary mężczyzna, obok niego sąsiad albo przyjaciel. Słońce niemiłosiernie grzeje, ale im to wcale nie przeszkadza.

 

„Byłem przy tym i to widziałem”, opowiada stary. „Sceny tej nie zapomnę do końca życia. Miałem wówczas 25 lat. To było coś bardzo szczególnego i dramatycznego.

 

Pośrodku dużego pomieszczenia widzę mężczyznę w najlepszym wieku, być może około 30 lat, a wokół niego siedzą chorzy i stoją ludzie, dużo ludzi. Kiedy podszedłem bliżej, co nie obyło się bez szturchańców i przeciskania- rozpoznałem Go. To był Jezus z Nazaretu.

 

Słyszę jak mówi: obserwowałem jak ludzie z ciekawością i napięciem słuchali Jego słów. Ich rzeczywiście interesowało co ten mężczyzna ma im do powiedzenia- przeszło mi przez głowę. On mówił o Bogu i jego królestwie.

 

Czy jest możliwe, że ktoś mówi o Bogu a tak wielu słucha tego godzinami z dużym zainteresowaniem?

A On mówił i mówił, a ludzie w napięciu słuchali Jego słów.

 

Musiałem o tym pomyśleć. Ten Jezus to jest ktoś, kto ma czas. To jest ktoś, kto traktuje ludzi poważnie, to jest ktoś, kto spotyka ich w codziennym życiu, ktoś, kto wymaga radykalnych konsekwencji, ale zawsze tak, że one działają oswabadzająco, uwalniająco i są powiązane z Bożą mocą i Bożym Duchem. Ten Jezus to ten, który daje praktyczne wskazówki, ale one nie są banalne, On też nie moralizuje lecz Jego rady wskazują na Boga, który ponad wszystko kocha ludzi.

 

Co ja tu widzę? Przy całej napiętej uwadze słuchamy, naraz jeden drugiemu coś szepcze. To musiało zacząć się już na zewnątrz a teraz przechodziło z ust do ust aż doszło do Jezusa.

 

I teraz widzę powód tego szeptania. Na zewnątrz stoją Jego matka i bracia Jakub, Józef, Judasz i Szymon, a także Jego dwie siostry, których imion nie pamiętam. Ja ich wszystkich znam. Ja z nimi dorastałem w Nazarecie, z nimi się bawiłem i z nimi pracowałem u ich ojca, cieśli.

 

Oni pewnie chcą porozmawiać z bratem, ale przez tak dużą liczbę ludzi nie mogą się przedrzeć. Mam wrażenie, że oni chcą go wydostać z tego tłumu.

 

Dlaczego jednak? Czy oni nie widzą, że on jest zajęty?

 

Nie teraz Mario, nie teraz.

 

Z drugiej strony jednak, jeśli to coś ważnego. Jestem ciekawy czy Jezus przerwie swoją mowę i podejdzie do swojej rodziny.

 

Nie, on tego nie czyni. Jezus był taki zawsze. Wciąż niedopasowany i samostanowiący, samowolny, suwerenny, jakiś szczególny.

 

Raz, kiedy miał 12 lat zwrócił na siebie uwagę, gdy oddalił się od swoich rodziców i w świątyni dyskutował z uczonymi w Piśmie- to się wówczas szybko rozniosło.

 

Potem w wieku 30 lat miał szczególne przeżycie. Pozwolił się ochrzcić przez Jana i usłyszał wówczas głos: „Ty jesteś mój Synu umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.

 

Kiedy potem o tym słyszeliśmy, widzieliśmy w Jezusie boskie powołanie.

 

A teraz wędrował przez kraj i przemawiał i czynił cuda. On jest jak ktoś z naszych starych proroków, na przykład jak Eliasz czy Jeremiasz.

 

On chce stworzyć Królestwo Boże, w wolności i sprawiedliwości.

 

On kłóci się z uczonymi w Piśmie. To dla nich jest niebywałe i niesłychane. Oni naturalnie bronią się, nacierają na niego: „Ty wyobrażasz sobie, że możesz winy przebaczać? To może tylko sam Bóg.- Ty nie zachowujesz szabatu, uzdrawiasz w szabat chorego, być może masz związek z szatanem”. Tak mówili.

 

Ja mogę zrozumieć jego rodziców i braci, kiedy mu mówili:

 

„Nie wyróżniaj się, pozostań skromnym, zostań przy swojej pracy”- ostrzegali go.

 

„On przesadza. Tak przecież nie można żyć. Co powiedzą nasi sąsiedzi, nasi klienci? „On zwariował”. „Połowę życia był w porządku, pracował w swoim zawodzie, niczym się nie wyróżniał, a teraz wędruje przez kraj i mówi o rzeczach, które często sprzeciwiają się panującym opiniom”.

I bracia jego się złoszczą: „Taki ktoś jak ty, przynosi rodzinie tylko wstyd”.

 

Rozumiem zatem, że jego rodzina chce przywołać go do rozumu, chce, by on wrócił do rzeczywistości.

 

„Twoja rodzina stoi tam na zewnątrz. Oni pytają o ciebie”.

 

Jezus popatrzył, był niezadowolony. O czym teraz myśli? Czy uważa, ze jego rodzina chce go odciągnąć od działania, od jego powołania, jego misji? Czy myśli, że prorok nie liczy się w swojej ojczyźnie i w swojej rodzinie?

 

Krótko mówiąc, on wzbrania się, by rozmawiać ze swoja rodziną.

 

Któż jest matka moja i którzy są braćmi?!- zapytał ku mojemu zdziwieniu.

I popatrzy na swoich słuchaczy i pokazując na kobietę i parę stojących mężczyzn, powiedział:

 

Oto matka moja i moi bracia!

Bo kto pełni wole Bożą, ten jest mi bratem, siostrą i matką.

 

Wielu z tego powodu się poruszyło, nazwali oni zachowanie Jezusa szorstkim, raniącym, nieludzkim, nie do pomyślenia. Także ja byłem zaszokowany. Później, kiedy stałem się chrześcijaninem, mogłem go lepiej zrozumieć.

 

Jakub na przykład najpierw wcale nie mógł z Jezusem nawiązać kontaktu.

 

Kiedy jednak dowiedział się o zmartwychwstaniu Jezusa, stał się jakby przemieniony, w końcu kierował wspólnota w Jeruzalem, do której ja też po swojej przeprowadzce należałem.

 

Jakub później w swoich kazaniach próbował wyjaśnić tamto zachowanie Jezusa.

 

Jezus nie chciał niczego innego jak tylko „pozbyć się, pozostawić, przerwać, rozstać się, odważyć na nowe”- tak głosił wciąż Jakub. „Czyńcie pokutę i wierzcie w Ewangelię”. Myślcie o Abrahamie i prorokach!

 

Niestety, Jakuba nie ma już wśród nas, przed kilku laty został zamordowany. Tak, Jakub był pobożnym człowiekiem. Nie jadł mięsa, nie pił wina, a z powodu długiego klęczenia jego kolana twarde jak u wielbłąda.

 

Jakub kochał Pismo św. tak jak Jezus i tłumaczył je na nowo:

 

I czy nie jest napisane: „Mężczyzna opuści ojca i matkę i się złączy z kobietą”?

Jezus nie chciał łączyć się z żadną kobietą, z którą mógłby założyć rodzinę na ziemi, on chciał duchowej rodziny braci i sióstr, chciał stworzyć wspólnotę.

 

Do tej rodziny należą ci, którzy pełnią Bożą wolę.

 

To jest takie proste, a jednocześnie takie trudne.

 

Jakub w swojej gorliwości, w swoim zapale próbował Jezusa radykalność bronić:

 

„Duchowa wspólnota ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi powiązaniami, wszystkimi innymi zobowiązaniami”.

 

O jej, mojej żonie to zdanie wcale się nie podobało.

 

„Dlaczego Jezus oddziela rodzinę i wspólnotę?”- pytała. „Dlaczego nie widzi tego razem? Przecież mogę kochać Boga i moją rodzinę. Mogę przecież moja rodzinę postrzegać jako Boży dar?

 

A urodzenie dzieci nie jest też Boża wolą?

 

Jezus mógł przecież swoje powołanie odpowiednio praktykować wyłącznie na swoich uczniach i uczennicach, ale dla nas normalnych obywateli, którzy chcą być chrześcijanami trudno jest pogodzić się z takimi radykalnymi formami”.

 

Przyznałem, że nie jest łatwo w pojedynczych przypadkach dokonywać właściwych rozstrzygnięć.

 

Wtedy moja żona odezwała się bardzo konkretnie:

 

„Jeśli mężczyzna i kobieta jako chrześcijanie są bardzo zgodni, to być może pozwala to żyć stanowczo, jednoznacznie i zdecydowanie.

 

Ale jest tu kobieta, która chce się bardziej angażować w pracach wspólnoty i chce częściej uczestniczyć w nabożeństwach niż dotychczas. To byłaby potrzeba jej serca i to dawało by jej radość. Ale tego nie rozumie mąż.

 

Za każdym razem, kiedy ona o tym mówi, on ja uspokaja: „Ja potrzebuję ciebie tu, kto będzie gotował i piekł i mnie doglądał?”

 

Co ona ma zrobić? Postawić na swoim, kłócić się z mężem? Czy ma skapitulować dla świętego spokoju?

 

Czy też mąż ma w domu ciężko chorą żonę, którą się zajmuje. On także chętnie uczęszczał by na nabożeństwa i brałby chętnie udział w życiu wspólnoty. Czy zatem może on zostawić swoją żonę w domu samą?

 

Inny przykład:

Niedziela rano to jedyny dzień, kiedy cała rodzina jest w komplecie i razem mogą zjeść śniadanie. Czy w takim razie może matka sama pójść na nabożeństwo?

 

Czy też świeżo zakochani, ona chce iść na nabożeństwo, a on nie. Czy też odwrotnie. Co teraz?

 

Takich sytuacji i podobnych jest dosyć”- powiedziała moja żona.

 

Masz rację- powiedziałem: Ti nie ma reguły, jak powinien się zachować mężczyzna czy kobieta.

 

Wszystko powinno się zdarzyć z miłości i nikt nie powinien zostać zranionym. Z drugiej strony wspólnota wierzących jest tak ważna, że nie powinno się z niej rezygnować.

 

„Rozstrzygające jest przecież to czy ja kieruję się wiarą”- powiedziała moja żona,- „to znaczy Bogu ufać, że On widząc moje serce, moją decyzję pobłogosławi”.

 

Ale my powinniśmy się sprawdzać i kontrolować- do czego bije nasze serce- mówię. Jeśli Jezus czegoś nie może znieść to połowa serca, połowa serdeczności.

 

Teraz już minęło wiele lat. Jestem stary i siwy, ale wciąż wracam myślami do mojego przyjaciela z młodości- do Jezusa. Także do tej sceny, wówczas.

 

To było przecież rażące i dziwne.

 

Kiedy o tym myślę to spostrzegam, że przecież dużo się nauczyłem, wówczas i aż do dzisiaj, ciągle na nowo. I tak wzrosło moje zaufanie i moja wiedza o Bogu i Jego królestwie.

 

Po śmierci Jakuba wspólnota prosiła bym ja głosił kazania. I się obserwuję jak właśnie przy opowiadaniu teraz popadam w ton kazania.

 

Ważne jest, wciąż głosiłem to od nowa, że my siebie we wspólnocie traktujemy jak braci i siostry, jak rodzinę.

 

W normalnej rodzinie chce się częściej razem przebywać. Tak też jest i w duchowej wspólnocie.

Przebywać, spotykać się tak często jak to tylko możliwe, ponieważ ma się wspólny cel: czynienie woli Bożej. Wolę tę rozpoznać wcale nie jest łatwo. Trzeba się spotykać jak rodzina, rozmawiać, dyskutować, przemyśleć i o to się modlić.

 

I jeszcze coś:

 

Tak jak w ziemskiej rodzinie tak też w duchowe nie można sobie wybrać swoich rodziców i rodzeństwo. Pośród chrześcijan są przecież czasem także dziwne osoby, które wcale nam nie pasują. Należą do tej rodziny nagle ludzie, którzy są tak bardzo inni, żyją według innych zwyczajów i mają zupełnie inne nawyki i inne problemy niż my.

 

Niektórzy uważają, że zawsze mają rację. Uważają, że tylko ich zdanie powinno się liczyć. Prowadzić z nimi rozmowę czasami jest bardzo trudno, ponieważ oni ciągle się boją- nie wiadomo czego, brak im zaufania.

 

To, co z ust Jezusa najpierw brzmiało tak twardo, przy bliższym przypatrzeniu się  jest całkiem zasadniczą prawdą chrześcijańską: Chodzi o to, by czynić to, co chce Bóg.

Przy tym nie powinno się mieć tyle strachu i obawy przed podjęciem decyzji, przed zobowiązaniami, przed powagą naśladowania Jezusa.

Ważne jest prawo higieny duchowej. Zdrowa wiara chce poświęcenia i oddania.

 

Nie ma strachu przed własną odwagą i nie ma strachu przed bliźnimi: Przeważnie robi to na ludziach wrażenie, kiedy ktoś traktuje poważnie swoje bycie chrześcijaninem.

 

Później Jezus powiedział coś, co brzmi jeszcze bardziej radykalnie niż to, co ja właśnie opowiedziałem:

 

„Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem”.

 

O tym właśnie miałem dzisiaj mówić.

 

To „w nienawiści” prawdopodobnie jeszcze bardziej was przeraża niż to „Któż jest matka moja i którzy są braćmi”? A jednak obydwie wypowiedzi Jezus celuje w tym samym kierunku: Czynienie woli Bożej. Boga kochać z całego serca i swoich bliźnich jak siebie samego.

 

Tak próbowałem opowiadaną historią, która znajduje się w Ewangelii św. Marka 3, 31- 35 wyjaśnić dzisiejszy tekst kazania z Ewangelii św. Łukasza 15, 26- 33.

Obydwa teksty wskazują na to samo: Koniecznie, wszystko jedno za jaką cenę, czynić wolę Bożą, nie pozwalają odciągnąć się od tego przez kogoś czy prze coś.

 

Tekst kazania dalej brzmi tak:

 

  1. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.

 

  1. Bo któż z was chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie obliczy wydatków, czy wystarczy na wykończenie.

 

  1. Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to, zaczęliby drwić z niego:

 

  1. „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.

 

  1. Albo, który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem nie usiądzie wpierw i nie rozważy czy dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu?

 

  1. Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko i prosi o warunki pokoju.

 

  1. Tak, więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada nie może być moim uczniem.

 

Dobrze jest, jeśli się wie do kogo się przynależy. Dobrze, jeśli należy się do Bożej rodziny.

Dobrze, jeśli się już nie chwieje tu i tam, jak drzewo podczas burzy.

 

Tak, decyzja, rozstrzygnięcie, zdecydowanie i poświecenie mają swój urok, swój jedyny w swoim rodzaju, niezamienny, gorzki urok. Amen.