Kazanie według 1.Listu św. Piotra 3,15-18

Kategoria: Opublikowano: 7 marca, 2019

Autor: Referent parafialny Gerold Traub
02.06.2017 Kościół św. Pawła w Künzelsau

Dzisiaj, w Europie środkowej żyjemy w czasach, gdzie nie musimy się obawiać prześladowania za swoją wiarę. W innych częściach świata wygląda to zupełnie inaczej. Znamy, przypuszczalnie wszystkie reakcje związane z brakiem zrozumienia, przyznając się do wiary, czy w ogóle do kościoła.Tak więc wezwanie z 1. Listu św. Piotra nadal jest aktualne:
„Bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od nas uzasadnienia tej nadziei, która w was jest”. Moglibyśmy teraz przeprowadzić eksperyment, gdzie każda i każdy z was mógłby wyjść na przód, jak na scenę i wypowiedzieć się o swojej nadziei wiary.
Czy ktoś chciałby to zrobić?…

Nikt? Szczerze powiedziawszy, wcale mnie to nie dziwi. Nie dlatego, że uważam was za niezdolnych do tego, ale przypuszczalnie moje zaproszenie was zaskoczyło i w tym momencie może nawet myślicie, że to przecież moja rola i mam za to płacone?
Czy jednak można płacić za świadectwo wiary? Czy ktoś, poprzez studia teologiczne, czy pedagogikę religii zostanie człowiekiem wierzącym, a swoją wiarę może dalej przekazywać?
I jak wiele indywidualnych wyznań wiary mogłaby tak wielka instytucja jak kościół, w ogóle znieść? Właściwie „katolicki”, znaczy „wszystkich obejmujący”- zatem, mogłaby znieść całe mnóstwo, według znaczenia tego słowa. Czy jednak odpowiada to faktom? Zgadza się, że inaczej myślący nie będą już, jak heretycy prześladowani, ale czy ma rzeczywiście miejsce prawdziwy dialog? Czy kościół troszczy się o związki partnerskie, pokojowe z tymi, którzy inaczej postrzegają świat? W ekumenie z innymi chrześcijańskimi wyznaniami, coś się na tym polu dzieje. Także z innymi religiami świata są podejmowane próby dialogu, ale czy 1. List św. Piotra nie wzywa do tego, by mieć na uwadze wszystkie odpowiedzi i pytania? Także tych, którzy nie wierzą. Także tych, którzy z wiary tylko się naśmiewają.
Co powiem ateiście, czy agnostykowi, kiedy mnie zapyta, jak ja, jako oświecony człowiek wierzę, że istnieje ktoś wymyślony, wyimaginowany?

Odpowiedź na to brzmi: Wiara, podobnie jak miłość ma do czynienia z uczuciem, ona wyzwala w mózgu neurobiologiczne reakcje.

Próba odpowiedzi, że jestem po katolicku urodzony i wychowany, a we wspólnocie czuję się bezpiecznie, spowoduje pewnie ignorujące kręcenie głową, albo usłyszę odpowiedź, że pomyliłem wiarę i uczucie wspólnoty. Może paść też pytanie, czy ja całe swoje życie chcę tak ukształtować, jak to robili moi rodzice i dziadkowie.

Odpowiedź, że ja nie mogę po prostu wierzyć, że człowiek rzeczywiście wszystko musi dokonać, byłaby dla pytającego mnie fałszywą skromnością i przypuszczalnie poleciłby mi osobistego coucha, bym odbudował swoje poczucie pewności siebie.

Jeśli bym argumentował cnotą miłości bliźniego we wspólnocie religijnej, jego reakcja byłaby stwierdzeniem, że humanizm też zna solidarność, – do tego nie potrzeba żadnej wiary, żadnej moralności, tylko trzeba rozumu.
Szczerze mówiąc, on ma rację. My przecież nie jesteśmy żadną nauką moralną, lecz wspólnotą wiary.

Muszę przyznać, że powoli kończą się moje odpowiedzi, ale ja nie chciałbym tak szybko mojemu fikcyjnemu partnerowi w dyskusji, poddać się.

Przeczytam jeszcze raz fragment Listu św. Piotra: „Miejcie zaś Chrystusa w sercach za świętego”. Zdanie to nie jest żadnym wezwaniem, lecz przypomnieniem centralnego znaczenia naszej wiary. To zdanie znajduje się przed całym wezwaniem do wyznania wiary.
Wyjmijmy z tego zdania te trzy najważniejsze słowa: Chrystus |serce| uważać za świętego.

Rozpocznę od siebie i mojego serca. Z punktu widzenia biologii jest to wielki mięsień, który pompuje krew przez całe ciało. Kiedy on przestanie bić, jest się martwym. To dotyczy te z wielu innych organów. To, co odróżnia serce od innych organów, to to, że kiedy jest cicho można słyszeć jego bicie, czego o wątrobie i mózgu nie można powiedzieć.
Być może, dlatego serce uważa się za siedzibę duszy, ponieważ serce w każdej sekundzie obwieszcza orędzie życia. Myślę, że mój partner dyskusji nie znajdzie w tym dużych przeciwieństw.

Inaczej jest ze słowem „święty”, które przeważnie używane jest w języku religijnym. Słowo to pochodzi od szczęścia, dobra, od „bycia całością” i opisuje coś szczególnego, czy godnego czci. Słowo dobro, szczęście, uzdrowienie, w pierwszej linii też nie mają nic wspólnego z religią. Kiedy uważam coś za święte, to nie chcę, by poniosło jakieś szkody. Dla jednych może być to nawet auto, dla rodziców są to ich własne dzieci- oni chcą je chronić i uczynić szczęśliwymi. Myślę, że te życzenia podzielają wszyscy rodzice, ci religijni, jak i nie religijni i tu, mój ateistyczny przyjaciel, być może zgodziłby się ze mną.

Najtrudniejsze zostaje na końcu: „Chrystusa powinniśmy mieć za świętego”. Dla mnie Chrystus jest Bożym Synem. Dla mojego partnera rozmowy nie ma Boga, zatem nie ma też żadnego Syna Bożego. Ja, jednak chcę go mieć za świętego, zatem nie chcę dla niego żadnego nieszczęścia i chcę się tego trzymać.
No tak, jeszcze raz patrząc na trzeźwo, można powiedzieć: Chrystus jest tradycjonalnie ukształtowanym tytułem honorowym dla syna cieśli- Jezusa z Nazaretu. Jego życie i jego śmierć na krzyżu, opisana jest też poza biblijnymi pismami- tu, mój rozmówca nie może zaprzeczyć.
Wspólnota uczniów Jezusa, po jego śmierci zaczęła opowiadać, że Jezus zmartwychwstał.
I pojawiają się znowu trudności w wyjaśnieniu tego, ale dlaczego uczniowi, którzy napełnieni byli obawą i lękiem, mieliby coś takiego wymyśleć? Przecież oni obawiali się nawet o swoje życie! Przez to oni nie stworzyli sobie ani społecznych, ani gospodarczych korzyści. Przeciwnie, byli postrzegani, jako wrogowie pokoju, zostali wyłączeni z synagogi i tym samym z tradycji ich wiary. Wielu z nich za wiarę zostało nawet ukaranych śmiercią.
Czy to religijny obłęd czy przekonanie? Dla mnie jest jasne, coś tych przestraszonych rybaków musiało poruszyć, wzmocnić, by oni wyszli na ulice i opowiadali innym o Jezusie, którego nazywali Chrystusem. Dla mnie jest to radość zmartwychwstania, – także uczniowie powstali z grobu strachu i zwątpienia.

Jeśli my, teraz, te trzy myśli wprowadzimy do Listu św. Piotra, to moglibyśmy powiedzieć: ·Przyjmij zmartwychwstanie Chrystusa, nie pozwól sobie tego daru zabrać i pozwól, by ono każdą sekundę pompowane było przez twoje ciało, przez twoje życie.

Ta dyskusja, chociaż nie całkiem realna, była jednak trochę wyczerpująca. Być może byłoby prościej, tak, jak czyni to apostoł, prosić, modlić się o siłę i odwagę.