Kazanie według 2 Listu do Tymoteusza 1, 7- 10
Kategoria: Opublikowano: 26 kwietnia, 2018Autor: Pastor Friedrich Hörgen (kościół ewangelicki)
19.09.2010 w kościele św. Jerzego (Georg) w Kleinbottwar
2 List do Tymoteusza 1, 7- 10
Nagle Johanna trzyma w rękach Biblię. Od lat stała ona tylko na regale. Właśnie wróciła ze szpitala, do którego dzisiaj rano zawiozła swojego męża Karla. Diagnoza- udar mózgu. Teraz zupełnie wyczerpana wróciła do domu. Usiadła na sofie. Ostrożnie zaczęła kartkować strony Biblii. Jej oczy natrafiły na wers: „Bóg nie dał nam ducha bojaźni, ale mocy, miłości i rozwagi”. Od razu sobie przypomniała, że to była jej sentencja konfirmacyjna, którą ona przed 43 laty jako dziewczynka otrzymała. Wówczas tę sentencję uważała za bardzo trafną, dodającą odwagi.
Wtedy jako konfirmantka była bardzo wstydliwa. Prawie nie otwierała ust. Wciąż myślała czy przez tę sentencję pastor nie chciał dodać jej odwagi? I nagle sobie przypomniała jak pastor w dzień konfirmacji, po południu- zwrócił uwagę właśnie na to motto.
„W sentencji Johanny nie chodzi tylko o bojaźń lecz też o rezygnację, czy też tchórzostwo. Tak, czasem jesteśmy zrezygnowani, tchórzliwi, pełni lęku. Ale temu duchowi, którego wszyscy znamy- Bóg przeciwstawia potrójnego ducha: ducha mocy, miłości i rozwagi”. Tak powiedział wtedy jej pastor.
Jahanna wciąż patrzy na tę stronę. Mimowolnie jej myśli cofają się jeszcze o rok, do jej ostatniej klasy- rok po konfirmacji. Krótko przed jej małą maturą jej nauczycielka j. angielskiego była bardzo zła, ponieważ jej koleżanka nie odrobiła zadania domowego. Prawą ręką, na której miała gruby pierścionek- zmiotła ze złością wszystko ze stolika uczennicy. Książki, zeszyty pofrunęły na podłogę i na sąsiednie stoliki. Przy drugim uderzeniu nauczycielka trafiła siedzącą obok dziewczynkę w usta. Dziewczynka zaczęła krwawić. Przerażeni patrzyliśmy na nauczycielkę, która krzyczała tylko na moją sąsiadkę- tak głośno, jak jeszcze nigdy nie słyszeliśmy. Potem nastała cisza. Johanna pociągnęła za sobą swoją sąsiadkę i obydwie poszły do dyrektora.
Był to pierwszy raz, kiedy Johanna nie bała się i otworzyła usta i opowiedziała wszystko dyrektorowi. To było jakby kluczowe przeżycie. Od tej pory Johanna stała się bardziej śmiała i odważna.
„Bóg dał nam albowiem nie ducha bojaźni lecz mocy, miłości i rozwagi”.
Johanna jeszcze raz przeczytała te słowa.
Teraz też się bała- przed jutrem. Co powiedzą jej lekarze?, że „Pani mąż będzie skazany na opiekę”, czy też „Dobrze, że wczoraj tak szybko przyjechaliście, może wszystko wróci do normy”.
„Wymagający opieki”- mam nadzieję, ze nie- pomyślała Johanna. Przecież mają jeszcze tyle wspólnych planów. Za trzy lata jej mąż przeszedłby na emeryturę i wtedy mieliby nareszcie czas na wymarzone podróże, koncerty, imprezy…
„Wymagający opieki”- nie, nie znowu! Także matka Johanny miała ciężki udar. Wzięli ją do siebie i pielęgnowali ją- Johanna i Karl pięć lat. Jak dobrze, że była pielęgniarką.
Dziwne, myślała Johanna, ciągle siedząc jeszcze z otwartą Biblią na sofie, dziwne- to był trudny czas, te pięć lat, ale jednak wciąż mieli nowe siły, by się opiekować matką.
Decyzję, by opiekować się matką w domu, przemyślała wraz z Karlem. Obydwoje byli pewni, że to konieczne.
Naturalnie, zdarzało się, że odzywali się do matki szorstko i opryskliwie i czasem padło złe słowo. By móc odpocząć i nabrać nowych sił oddawali matkę na dwa tygodnie do domu opieki. Potem byli znowu pełni miłości i cierpliwości i zrozumienia. Przyjemnie było, kiedy matka się do nich uśmiechała.
Czasami przychodził też Jens, jej wieczne zmartwienie, najmłodszy, który pomimo zdolności i dobrego wykształcenia miał mało szczęścia przy szukaniu pracy. Jedna czy dwie firmy, w których pracował- splajtowały. Tak, Jens ze strachu, by go nie zwolnili jako pierwszego, pracował ponad normę. Ale to się nie udało. Zawsze był tym, który musiał odejść jako pierwszy.
Było dobrze, gdy on w czasie , gdy był na bezrobociu, parę tygodni był w domu i się o ich matkę, swoją babcię troszczył. Robił to rzeczywiście z miłością.
To, że on w ogóle wrócił do domu zaskoczyło Johannę i ucieszyło. Pomiędzy Jensem i Karlem zawsze były nieporozumienia. Karl nigdy nie zapomniał, ze Jens podczas studiów miał problem z narkotykami. Karl ciągle robił awantury i Johanna musiała go zawsze uspokajać, prosić o rozwagę i upominać.
Johanna jeszcze nie popatrzyła na tekst. Ach tak, tam było też napisane o trzeźwym myśleniu, o rozwadze. Tak, duch rozwagi, wówczas w tym sporze z Karlem miała go rzeczywiście zadziwiająco często. Karl reagował bardzo emocjonalnie. Często musiała go upominać: „Nie bądź taki brutalny! Zastanów się i przeczekaj! Przemyśl, zanim coś powiesz!”. Teraz też Karl stawał się rozdrażniony przy Jensie.
Johanna kolejny raz przeczytała zdanie napisane tłustym drukiem: „Bóg dał nam albowiem nie ducha bojaźni lecz ducha mocy i rozwagi”.
Tak, także Karl wymagał wiele siły, miłości i rozwagi. Nie zawsze było z nim lekko. Lecz kiedy był w dobrym nastroju, śmiał się serdecznie i dyskutował z pasją.
A teraz ten udar mózgu!
W głowie Johanny panuje pustka. Myśli kotłują się. Łzy leja się po twarzy, gdy pomyśli o Karlu leżącym na oddziale intensywnej opieki.
Czy to był duch bojaźni?
Przecież pastor podczas konfirmacji powiedział: „Bóg przeciwstawia duchowi bojaźni potrójnego ducha: ducha siły, miłości i rozwagi”.
Nagle Johanna staje się spokojniejsza. Jakoś w całej tej niepewności słowa te dają jej ufność i odwagę.
Oczy jej znowu trafiają na tekst Biblii. Tym razem czyta dalsze wersy i znowu zatrzymuje się dłużej na czarno drukowanym zdaniu: „Jezus Chrystus przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię”.
Także te słowa zdaja się jej znane. Ale skąd? I nagle przypomniała sobie. Podczas pogrzebu jej matki przed dwoma laty, pastor wypowiedział te słowa. Czy to była sentencja jej matki- tego nie wiedziała.
„Jezus przezwyciężył śmierć”.
Jest to odważne słowo- pomyślała Johanna. Codziennie przecież doświadczamy jednak władzę śmierci. Jeśli Karl nie wyjdzie z tego udaru i będzie zdany na jej opiekę, wtedy to będzie mała śmierć- dla niej i dla niego.
Władza śmierci- odczuwamy ją codziennie- pomyślała Johanna. Jednak śmierć nie powinna mieć ostatniego słowa. Tak to wynika przecież z tych słów z Biblii.
Śmiercią, tym co po niej następuję- tak naprawdę Johanna nigdy się nie zajmowała. Raczej odsuwała to od siebie, wypierała ze swojego życia. Jednak co by się stało, gdyby Karl umarł, a ona została sama?
W międzyczasie zrobiła się zupełnie ciemno. Blask lampy ulicznej oświetlił jej pokój.
Johanna sięgnęła po zapałki, które leżały na stole obok świecy. Zapaliła świecę, która dała ciepłe, jasne światło.
Przy tym świetle Johanna pomyślała o nocy Wielkanocnej, kiedy rok temu razem z Karlem uczestniczyła o 530 w nabożeństwie. Właściwie nie chciało się jej tak wcześnie tam iść, ale Karl chciał koniecznie. A ona oczywiście z nim poszła.
W kościele było zupełnie ciemno. Rozpoczęto czytaniem tekstów i pieśniami z Taize,. A potem zapalono świecę wielkanocną, a od niej dalsze świece.
To było piękne uczucie, kiedy kościół stawał się coraz jaśniejszy.
Światło wielkanocne zamiast ciemności, życie zamiast śmierci. Nigdy tak mocno tego nie odczuła, jak na tym nabożeństwie.
„Jezus Chrystus przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię”.
Johanna przy świetle świecy jeszcze raz przeczytała te słowa.
Znowu pomyślała o tej Nocy Wielkanocnej. Słów pastora dobrze nie pamiętała, ale była pewna, że mówiły o tym, że od Wielkanocy, Zmartwychwstania Jezusa możemy mieć pewność, że śmierć zatraciła swoją władzę. Że Bóg jest silniejszy od śmierci, że przez wiarę w Jezusa obiecane jest nam życie, które nie podlega znikomości.
Johanna poczuła się zmęczona. Wciąż myślała o Karlu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu modliła się w myślach- za Karla.
Potem przysnęła. Kiedy się obudziła, już dobry kawałek świecy się wypalił. Zamknęła swoją Biblię, potem zgasiła światło, wstała i poszła do sypialni. Chce spróbować zasnąć bez Karla po swojej stronie. Amen.