Kazanie według Ewangelii św. Jana4,46-54

Kategoria: Opublikowano: 7 marca, 2019

Autor: Christof  Voit
22.01.2017 Kościół św. Jana, Meissen

Drogie siostry i bracia!

Jan przedstawia nam dzisiaj robiącą wrażenie historię cudu. On opowiada ją chrześcijanom swojej wspólnoty „by uwierzyli”, sam to tak uzasadnił. Dlatego on opowiada ją inaczej, niż Mateusz w Ewangelii o setniku z Kafarnaum. Jan, wszystkie wydarzenia z życia Jezusa widzi z perspektywy największego cudu, zmartwychwstania. U niego Jezus mówi i działa, jako zmartwychwstały.Podczas czytania, czuje się, jak Janowi serce płonie z tego powodu, że Bóg uratował Jezusa od śmierci, że Jezus jest Panem wszystkich Panów, jedyną władzą, która się liczy.

Czy dzisiaj jesteśmy jeszcze w stanie to zrozumieć, możemy tak samo wierzyć?
Posłuchajmy czterech współczesnych nam osób, co one mają nam do powiedzenia. Poznałem te osoby poprzez e-maile, z robiących wrażenie książek i osobiście.
Opowiem też o sobie.

Jestem Sylvana. Jeszcze, przed czterema laty byłam radosną osobą. Byłam adwokatem, robiłam karierę, byłam szczęśliwą mężatką. Mam dwoje zdrowych dzieci, chłopca i dziewczynkę, teraz 10 i 12 lat. Zarabialiśmy dobrze i mogliśmy prowadzić przyjemne, dostatnie życie. Ja i mój mąż należeliśmy do żywej wspólnoty kościoła wraz z wieloma młodymi rodzinami. Jednak potem dopadły mnie czarne urojenia, wydawało mi się, że cały świat wokół mnie zagraża mojemu życiu. Czułam się, jak w głębokiej otchłani. Wszędzie słyszałam głosy, czułam się prześladowana. Nie mogłam już pracować, ani zawodowo, ani w domu. Stałam się dla mojej rodziny ciężarem. Dwa lata spędziłam w zamkniętej klinice, mój mąż się ze mną rozwiódł, dzieci zostały z nim. Po jakimś czasie terapia zaczęła działać, mogłam jakoś uporać się z codziennością. Mogłam nawet kilka godzin tygodniowo pracować zawodowo. Chciałam wtedy mocniej i sumienniej trwać w wierze. Chciałam dokładniej poznać, jak wiara i Jezus pomagają przejść przez nieszczęścia i ciemność. Zaczęłam też dlatego studiować teologię. Być może, mogłam potem służyć mojej wspólnocie. Jednak nawrót choroby znowu wszystko mi pokrzyżował. Wszystko znowu stało się czarne i mroczne. Piszę do swoich znajomych ze studiów listy, proszę o pomoc. Jednak nikt nie jest w stanie mi pomóc, wszyscy są dotknięci i zakłopotani. Stałam się wielkim balastem dla swoich bliźnich.

Kiedy słyszę taką historię uzdrowienia z Biblii, jest to dla mnie zupełnie nierealne, nie przemawia do mnie, ta historia mnie nie porusza. Czy Bóg nie powinien mi pomóc, jeśli jest? Modlitwa nie pomaga. Chcę tylko umrzeć. Gdybym potem spotkała Boga, to wtedy musiałby mi wyjaśnić, dlaczego on mi tak pozwalał cierpieć.

Jestem Christof, szczęśliwie żonaty, mam czworo zdrowych dzieci, a wkrótce, mam nadzieję urodzi się szósty, zdrowy wnuk. Chętnie chodzę do pracy i mam ponadprzeciętne zarobki. Chciałbym wam opowiedzieć, myślę o historii uzdrowienia.
W 1986 roku, moja żona była w ciąży. Lekarz powiedział, że dziecko będzie ciężko upośledzone fizycznie i psychicznie. Byliśmy załamani, tak bardzo pragnęliśmy mieć przecież dużo zdrowych dzieci. Jako, że wierzyliśmy w Boga i jego moc, zaczęliśmy się intensywnie, gorąco modlić. „Boże, jeśli taka twoja wola, oszczędź nas, podaruj nam zdrowe dziecko. Ty posiadasz moc, by to zdziałać”.
Wielu chrześcijańskich przyjaciół wspierało nas i zapewniało o modlitwie w naszej intencji.
Jednak dziecko przyszło na świat ciężko upośledzone. To mnie trochę załamało. Wiele lat modliłem się najwyżej podczas nabożeństwa, w osobistej modlitwie do Boga nie widziałem sensu. Wierzyłem wprawdzie, że Bóg istnieje, jest przecież wystarczająco wiele powodów do tego. Wystarczy się tylko na przykład zachwycić pięknością ziemi. Jednak, Bóg dla mnie osobiście był bardzo oddalony.

Dzisiaj wiem, że Bóg prowadził nas w naszym życiu. Wiara naszej wspólnoty podtrzymywała nas i niosła. Dzieci- też te niepełnosprawne- wzmocniły i wzbogaciły nasze małżeństwo.
Bóg miał dla nas zadanie, zadanie, byśmy byli dobrymi rodzicami dla tego chorego dziecka, które jednak długo nie żyło.

Podczas czytania tej historii z Biblii, podziwiam wiarę tego urzędnika i siłę Jezusa. Ten prosty człowiek, z nieznaczącej prowincji, został skazany, jako zbrodniarz na ukrzyżowanie i tym samym poniósł klęskę. Jednak on, aż do dzisiaj porusza tak niedowierzająco wielu ludzi.
Poruszył i oczarował więcej ludzi, niż wszyscy inni założyciele religii razem.
Nawet dzisiaj, czytając Ewangelię czuje się, jaką siłę i wpływ miał Jezus na ludzi. Wówczas, ludzie nie byli bardziej łatwowierni, niż my, dzisiaj.
Jezus wywarł na mnie wrażenie z powodu swoich słów i jego działania. To wszystko, bez cudu zmartwychwstania jednak, nigdy nie byłoby tak ogromne.
Wierzę świadectwu pierwszych chrześcijan.

W dzisiejszych czasach, w Europie, każdy może znaleźć uzdrowienie u lekarza. Bogu dzięki!
Jednak wszyscy ludzie, których Jezus uzdrowił, potem jednak zmarli. Bóg nie stworzył jednak ludzi nieśmiertelnymi, tak przynajmniej czytamy w Biblii. W niego ufam w życiu i w śmierci. On jest o wiele większy, niż nasz świat, jako przestrzeń i czas.
Ja nie potrzebuję dla swojej wiary żadnego cudu.

Jestem Tomasz, wcześniej konspiracyjny kapłan czeskiego katolickiego kościoła, dzisiaj profesor socjologii i kapłan studencki na Uniwersytecie w Pradze. W mojej studenckiej wspólnocie, co miesiąc chrzczonych jest wielu młodych ludzi. Jest to dla mnie ogromna radość. Papież Jan Paweł II powołał mnie w watykańskiej komisji do dialogu z ateistami.
W Czechach znany jestem, jako kapłan telewizyjny.

W 2000 roku wziąłem udział w czeskiej ekspedycji na Antarktydę. Ogromna burza porwała na pełne morze nasz katamaran z całym zapasem żywności, z urządzeniami radiowo- nadawczymi i całym wyposażeniem antarktycznej stacji.
Jarosław i ja, by przeżyć, musieliśmy się odważyć wypłynąć małym kajakiem, aby sprowadzić nasz katamaran. Wtedy przeżyłem piekło. Jednak też doświadczyłem tego, że siła, aby przeżyć i dalej wiosłować- pochodziła z bardzo głębokiego we mnie źródła. Ja się całkiem poddałem i zdałem się na tę siłę. Wtedy poczułem się silniejszy, a paraliżujący strach zniknął.
Po 2 godzinach wiosłowania, ostatnimi siłami dopłynęliśmy do katamaranu i sprowadziliśmy go z powrotem.

Wiem, że to przeżycie mogę też opisać w sposób naukowy. Byłaby tu wtedy mowa o endorfinach i neuroprzekaźnikach, każdy lekarz wie, organizm ludzki w niebezpieczeństwie śmierci mobilizuje olbrzymie siły. Jednak, czy jest to to samo przeżycie, kiedy ja, raz opisuję to językiem religii, a raz językiem naukowym?
Co zostanie stracone, kiedy liczyć się będzie tylko nauka? Dlaczego każdy człowiek, w obliczu śmierci modli się mimo woli do Boga?

Od mojego przeżycia na Antarktyce, czytam historię uzdrowienia św. Jana nowymi oczami.
Ojciec chorego dziecka był tak zrozpaczony, że pomimo wysokiej pozycji, zdał się tylko na Jezusa, z całą siłą i mocą. A siła Boża niosła go i uzdrowiła jego dziecko. Gdyby to uzdrowienie miało miejsce dzisiaj, to najprawdopodobniej lekarz rodzinny przepisałby antybiotyk i ta historia byłaby zupełnie inaczej opowiadana.

Kiedy moi ateistyczni przyjaciele mówią mi, że oni wierzą tylko w to, co można zobaczyć, a wraz ze śmiercią wszystko się kończy, to wtedy mówię im, „że to NIC, któremu w śmierci idziemy naprzeciw, jest tylko dalszym, osobliwym imieniem Boga”.

Jestem Łukasz, z Gdańska, z Polski. Jestem wykwalifikowanym robotnikiem w wielkiej fabryce, inne szczegóły nie są tu ważne. Jestem żonaty, mam dwoje dorosłych dzieci.
W 1998 roku, moja żona Elena zachorowała na raka. Przeszła wiele operacji i chemioterapii. Jednak jej stan się nie poprawiał, lekarze chcieli przeprowadzić następną operację. Byliśmy zrozpaczeni. Nasz kapłan zaproponował, by wybrać się na pielgrzymkę do Lourdes. Z małym bagażem i naszym synem udałem się w drogę. Moja żona była za słaba, aby nam towarzyszyć.

Lourdes leży we Francji, całkiem u podnóża Pirenejów, przy granicy hiszpańskiej. Szliśmy ponad 2300 km pieszo. W drodze dużo się modliliśmy, byliśmy prawdziwymi pielgrzymami. Ponieważ nie mówiliśmy, ani po niemiecku, ani po francusku, mieliśmy ze sobą kartkę, na której napisana była nasza prośba o przenocowanie i intencja naszej pielgrzymki.
W parafii Meissen- Cölln zostaliśmy bardzo serdecznie i życzliwie przyjęci, co nie zawsze miało miejsce. Po 30 dniach podróży, kiedy przybyliśmy na miejsce, byliśmy dosyć wyczerpani, jednak wieliśmy jeszcze udział we mszy świętej. Kupiliśmy wodę ze świętego źródła i udaliśmy się w drogę powrotną napełnieni nadzieją. Moja żona została uzdrowiona, zupełnie uzdrowiona bez dalszych operacji.

To, co opowiadał Jan o Jezusie i królewskim urzędniku, to ja sam przeżyłem. Bóg uzdrawia także i dzisiaj w cudowny sposób. Mnie został dany przez Boga cud jego miłości. To uczyniło mnie silnym i pozwoliło umocnić moją wiarę, którą będę pielęgnował, aż do końca. Tej wiary też nie dam sobie wyperswadować przez żadnych mądrych profesorów!

Zakończenie: Do tych czterech historii i punktów widzenia naszego tekstu Biblii, nie chce niczego dodawać. Jaki jest wasz punkt widzenia? Jak wy postrzegacie cud w Biblii? Żaden z przytoczonych czterech sposobów patrzenia na ten tekst Biblijny, nie jest, patrząc od początku, ani „właściwy”, ani „fałszywy”. Wiara innych może też wzmacniać naszą własną wiarę. Powinniśmy też częściej wymieniać miedzy sobą nasze doświadczenia i doznania.

Być może zrozumiemy też teraz, że Jezus sam mówi tu krytycznie: „Jeśli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie!”. Cuda należą do naszego życia, one pomagają wierzyć, one dają nadzieję. My jednak nie możemy ich „wymuszać”, czy też „zmuszać się do uwierzenia w nie”.
Naszego życia nie można wyczerpująco opisać językiem nauki. Będzie nam brakować zaufania, zawierzenia, wdzięczności, miłości, Boga.
My tym żyjemy, to spełnia i wypełnia nasze życie, a przez to życie staje się sensowne.

Życzę wam, byście odkrywali znaki i cuda, które Bóg wśród was i dla was czyni.
Życzę wam, byście znaleźli wiele wspaniałych powodów do wiary, byście mieli odwagę, jak Tomasz, w niebezpieczeństwie zupełnie zaufać Bogu. Byście, jak Łukasz po prostu wierząc działali, kiedy dotknie was coś trudnego. Życzę wam, byście patrząc wstecz, rozpoznawali w swoim życiu ślady Boga.
Kiedy dotknie was jakie nieszczęście, życzę, byście pozostali przy Bogu, byście do niego zanosili żale i skargi, jak Sylvana, czy Hiob.
Życzę wam, by wasza wiara u wasza ufność w Boga zostały wzmocnione.

A pokój Boży, który przewyższa cały rozum, niech zachowa wasze serca i umysły w Chrystusie Jezusie. Amen.