Kazanie według Ewangelii św. Łukasza 14, 25-33
Kategoria: Opublikowano: 25 kwietnia, 2018Autor: Wikariusz Martin Scheiter (kościół ewangelicko- luterański)
30.06.2013 w kościele w Rückmarsdorf
5 Niedziela po Trójcy świętej
Niech łaska będzie z wami i pokój od Boga naszego Ojca i Pana Jezusa Chrystusa.
Wielki tłum ludzi. Podniecenie. Ścisk. Czy coś widzisz? Czy słyszysz, co ten z przodu tam mówi? Kto to właściwie jest?
Czy to nie był ten kaznodzieja z Nazaretu, który czynił cuda? Być może znowu zaraz stanie się jakiś cud. Cicho!- On coś mówi:
Jeżeli ktoś przychodzi do mnie, a nie wzgardzi swoim ojcem, matką, żoną, dziećmi, braćmi, siostrą, a jeszcze i swoim życiem, nie może być moim uczniem.
Czy słyszałeś to? Mamy nienawidzić ojca i matkę? Co On ma na myśli? Przecież według przykazania mamy ojca i matkę czcić!
A On mówi, że mamy ich nienawidzić?
I kto nie niesie swego krzyża, a idzie za mną, ten nie może być moim uczniem.
Ach! Swój krzyż nieść? Co to ma znaczyć? Krzyże przecież noszą tylko zbrodniarze, skazani przez Rzymian.
Tylko najgorsi dranie!
Jeżeli ktoś z was chce zbudować wieżę, czy nie usiądzie wpierw i nie obliczy wydatków, czy ma na wykończenie całości?
Bo inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.
Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada, nie może być moim uczniem.
Droga wspólnoto! My nie wiemy, czy ci ludzie którzy słuchali Jezusa, potem za nim podążyli. Czy nie rozeszli się do swoich domów. Łukasz, ewangelista o tym nie mówi.
Nie wiemy także, dlaczego tam przybyli. Być może chcieli tylko Jezusa po prostu zobaczyć. Jezusa, o którym tak dużo słyszeli.
Być może chcieli też zobaczyć Jego cud, albo poszli, bo zobaczyli duże zgromadzenie ludzi i byli ciekawi co się tam dzieje. Tak podobnie jak w czasach DDR-u, gdzie stało się po prostu w kolejce, nie wiedząc dokładnie co było tam do kupienia. Sama kolejka była wystarczającym powodem. Być może przyszli z przyjacielem czy rodziną po prostu zobaczyć po co ludzie się zebrali.
I wtedy słyszą te mocne słowa Jezusa. Kto nienawidzi swojej rodziny i siebie, nie może być moim uczniem. Wydaje się, że Jezus chce właśnie ten tłum odstraszyć. Zburzył ich zachwyt i oczekiwanie, ich euforię. Mocnymi słowami.
Do tego dochodzi jeszcze ta przypowieść o budowie wieży. On mówi: przemyślcie sobie jeszcze raz dokładnie, czy wy chcecie za mną iść.
Nie ośmieszajcie się, jak ten budowniczy, który dobrze nie zaplanował i był pośmiewiskiem ludzi, gdy nie dokończył swojej budowy. Czy Jezus chce, by ludzie wcale za nim nie podążali?
Jeżeli ktoś przychodzi do mnie, a nie wzgardzi swoim ojcem, matką, żoną, dziećmi, braćmi, siostrą, a jeszcze i swoim życiem, nie może być moim uczniem.
Przyjrzyjmy się dokładniej temu prowokacyjnemu zdaniu. Jak można go rozumieć?
Najpierw słowo „wzgarda” w takim powiązaniu jakie Jezus ty wykorzystuje, nie może być rozumiane jako emocjonalna wzgarda, tak jak my to rozumiemy.
O wiele bardziej chodzi tu o wewnętrzny dystans, który uwalnia nasze serce od innych rzeczy.
Chodzi tu o wewnętrzne odwrócenie, które zrywa więzi z tym co ziemskie.
A jednak pozostaje ono prowokacją:
Ponieważ uczniowie Jezusa pozostawili przecież wszystko, jak słyszeliśmy właśnie w Ewangelii.
Swoją pracę, rodziny, zrezygnowali z bezpiecznych socjalnych związków.
I one wówczas były o wiele bardziej ważne niż dzisiaj.
Nie być w sieci rodziny, totalnie zdany na samego siebie.
Znaczy, prowadzić ryzykowne życie.
Pomimo tego, uczniowie Jezusa nie wahali się ani jednej chwili. Spotkali Jezusa i wszystko wypuścili z rąk, dosłownie. Poszli za Nim.
Obmyślcie to sobie dobrze- przeliczcie koszty. Czy nie każdy z nas, jeśli rzeczywiście zrobiłby wstępny kosztorys, czy każdy z nas by się nie ulotnił?
Jezus kieruję tę przypowieść o budowie wieży do tych, którzy kalkulują.
Do tych, którzy pytają, czy to się opłaca, podążać za tym dziwnym kaznodzieją miłości?
Czy będą mieli z tego jakąś korzyść?
Tymi myślami oni się demaskują.
Ponieważ, kto jeszcze się waha, kto jeszcze przemyśla, kto kalkuluje- ten jeszcze nie jest gotowy.
W sprawach wiary nie ma żadnego wstępnego kosztorysu.
Jeśli chodzi o naszą egzystencję,
Nie ma żadnego kalkulowania.
Bucie chrześcijaninem, to nie żadna opcja z wielu,
Lecz głębokie spotkanie z samym Bogiem.
Kto jeszcze siedzi nad kosztami, rozmyśla czy to się opłaca- ten jeszcze nie spotkał Boga.
Bo to samo spotkanie jest tym, które wszystko zmienia. Które ze stołu zmiata cały obrachunek.
Jeżeli ktoś przychodzi do mnie, a nie wzgardzi swoim ojcem, matką, żoną, dziećmi, braćmi, siostrą, a jeszcze i swoim życiem, nie może być moim uczniem.
Myślę, że to zdanie musimy trochę przestawić, by je dzisiaj lepiej zrozumieć.
Kto podąża za Jezusem dla tego na pierwszym miejscu nie stoi ani jego rodzina- to znaczy jego najbliższe socjalne otoczenie- ani on, czy ona sama.
Kto spotkał Boga, ten wie, że w pierwszym rzędzie nie jest on określony przez jego socjalne więzi,
Przez jego pracę i przez jego poczucie własnej wartości.
W świetle spotkania z Bogiem wszystkie te rzeczy staną się względne.
Jako ci, którzy podążają za Jezusem, wiemy, że istnieje o wiele ważniejszy związek.
Rodzina, praca, poczucie własnej wartości- do tego dążą wszyscy ludzie, by prowadzić szczęśliwe życie.
Także chrześcijanie chcą być szczęśliwi. Lecz wiedzą, że sami swojego szczęścia nie znajdą- wszystko zawdzięczają szczęściu Bożemu.
Można by to porównać z drzewem.
My jesteśmy jak pień drzewa.
Gałęzie to związki z innymi.
Związek zaś z Bogiem to korzeń.
Ten korzeń nas trzyma- nas jako pień-
I trzyma też gałęzie powiązań z innymi.
I wszystko jedno jak bardzo burze naszego życia te gałęzie wyginają, jak bardzo te związki będą wystawiane na próbę- kiedy będziemy rozczarowani czy też innych będziemy zawodzić.
Korzeń nas trzyma.
Wtedy też bycie chrześcijaninem może też konkretnie oznaczać dystansowanie się do swojej rodziny.
W historii znamy wiele przykładów, kiedy ludzie ze względu na swoją wiarę dokonywali wyborów, które dla ich rodzin i otoczenia były ogromnym zaskoczeniem.
Mam tu na myśli młodego studenta prawa, który w Erfurcie w lecie 1511 roku podczas strasznej burzy, przysiągł, że jeśli przeżyje to pójdzie do klasztoru. Jakież to było rozczarowanie dla jego ojca, który przewidział już dla syna karierę burmistrza i wiele w jego wykształcenie zainwestował.
Jednak chłopiec ten wszystko porzucił i poszedł do klasztoru! Marcin został mnichem.
Ten mnich o nazwisku Luter, napisał później w swoich notatkach dwa zdania, które na pierwszy rzut oka brzmią tak samo paradoksalnie jak to, że się powinno gardzić swoją rodziną i samym sobą, ale zarazem rodziców czcić i bliźniego kochać jak siebie samego.
A jednak mogą one nam pomóc w zrozumieniu tego co Jezus miał na myśli.
Zdania te brzmią:
Chrześcijanin jest wolnym panem wszystkich rzeczy i nikomu nie jest poddany.
I jednocześnie: chrześcijanin jest służebnym sługą wszystkich rzeczy i jest każdemu poddany.
Jak to mamy rozumieć?
Chrześcijanin jest wolnym panem wszystkich rzeczy i nikomu nie jest poddany.
Luter tak to rozumiał: związek wiary z Bogiem dotyczy tylko mnie- mnie i Boga i nikogo innego poza tym.
W dobrych i złych rzeczach nikt inny nie ma z tym nic wspólnego.
Żaden ziemski autorytet, ani rodzina, ani też przyjaciele. Tu chodzi o prastare źródło mojej egzystencji- korzeń.
Wszystko inne znajduje się na drugim miejscu. W tym związku z Bogiem stoimy sami, pojedynczo.
Także wtedy jeśli jesteśmy synami i córkami, ojcami i matkami, obywatelkami i obywatelami- stoimy przed Bogiem w pojedynkę.
To największa wolność chrześcijanina.
W sprawach wiary każdy jest odpowiedzialny za siebie. Bóg bierze pod uwagę każdego pojedynczo.
I jednocześnie: Chrześcijanin jest służebnym sługą wszystkich rzeczy i jest każdemu poddany:
Luter tak to tłumaczy: związek z Bogiem daje wolność do miłości i odpowiedzialności- za bliźniego, za rodzinę, za społeczeństwo.
Być każdemu poddanym w miłości.
To jest to wielkie zadanie chrześcijanina.
Przejąć odpowiedzialność za świat, za innych, odpowiedzialność wydobytą z wiary.
Jednak właśnie nie powinniśmy czuć się uwięzieni ani ze względu na naszych bliskich ani przez wzgląd na nas samych.
Ludzie wokół nas, rodzina i przyjaciele- oni nigdy nie mogą być korzeniem naszego drzewa życia. Oni wspólnie z nami będą przez ten korzeń trzymani.
Jeśli Jezus woła, byśmy poszli za Nim, może to mieć wpływ na nasze socjalne związki.
Jeśli podążamy za Bożym wołaniem, może to oznaczać, że tym rozczarujemy innych.
Ale jeśli jesteśmy zakorzenieni w Bogu, wtedy możemy mieć pewność, że On te związki znowu uzdrowi.
Jeśli w Bogu mamy korzenie, jeśli nasz związek z Bogiem jest mocny, wtedy uwolnimy się od nacisku, że związek z naszą rodziną, naszymi przyjaciółmi i stosunek nas do siebie samego muszą nas utrzymać przy życiu.
Bóg nas trzyma i niesie. On jest mocnym i głębokim korzeniem naszego życia.
I On pozwoli nam przetrwać wszystkie burze naszego życia.
Podążać za Jezusem, przez Niego mieć Boga jako korzeń życia- to nie jest sprawa, którą można kalkulować, którą się mniej lub bardziej przelicza. Tylko wtedy, kiedy Jezusa spotkamy jako pojedynczy, każdy na swój sposób, wtedy rozpoznamy w związku do Boga źródło i fundament naszego życia.
A pokój Boży, który przewyższa nasz rozum, niech zachowa nasze serca i umysły w Jezusie Chrystusie. Amen.