Kazanie według Ewangelii św. Łukasza 6,6-11

Kategoria: Opublikowano: 19 kwietnia, 2018

Autor: Pastor Martin Hölscher (kościół ewangelicko- wolnokościelnej wspólnoty)

20.10.2013 w kościele Chrystusa w Goslar

 

„Uzdrowienie człowieka z uschniętą ręką”

Mój ukochany bracie!

 

Minęło już sporo czasu kiedy do ciebie pisałem. Minęło wiele lat, kiedy nic o sobie nie słyszeliśmy, w których nasze usta były nieme, w których nie dzieliliśmy naszego życia z drugim. Nasze pożegnanie odbyło się w kłótni, gdzie zostały wypowiedziane ciemne myśli, raniące słowa i zostały zadane głębokie rany. Nawzajem się oskarżaliśmy i nie byliśmy zdolni sobie wybaczyć. Ostatecznie nie byliśmy zdolni nawet ze sobą rozmawiać. I tak rozstaliśmy się i nie widzieliśmy się przez wiele lat.

 

Po tak długim czasie nieistotne jest czy więcej winy leży po mojej czy po twojej stronie- najważniejsze jest, że dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym chcę przerwać to milczenie i chcę nawiązać a tobą nowy kontakt. Tęsknię za twoją bliskością i za beztroską przyszłością, kiedy ty mój ukochany brat będziesz szedł przy moim boku.

 

Długo nie mogłem zdobyć się na odwagę, by zrobić ten krok. Jednak w ostatnim tygodniu wydarzyło się coś co wstrząsnęło moim życiem, radykalnie je zmieniło i tak- mojemu życiu dało inny wymiar.

 

Chcę jednak opowiedzieć ci wszystko po kolei: Ponieważ tak długo nie rozmawialiśmy, muszę się trochę cofnąć w czasie, muszę ci coś wyjaśnić- kim jestem lub lepiej powiedziawszy- kim byłem?

 

Muszę ci naświetlić  co określało moje życie i przede wszystkim jak się moje życie włączyło w kontekst naszego Boga.

Ponieważ nasze życie zawsze określał Bóg. Religia, wychowanie przez naszych rodziców, codzienne te same modlitwy, uczęszczanie na nabożeństwa- wszystko to miało wpływ na nasze ukształtowanie.

 

My jako Żydzi mieliśmy obowiązek, by być w kontakcie z naszym Bogiem Jahwe, my jego wybrany naród, naród Boży.

 

W naszym społeczeństwie, szczególnie w naszej wsi należało do dobrego tonu przestrzeganie zwyczajów i rytuałów i uczestnictwo w nabożeństwach w synagodze. Kto tego nie robił- brano go w końcu na języki.

 

My właśnie pochodzimy z domu wierzących Żydów. Wiara należy do życia Żyda.

 

Jednak u nas obydwu było coś więcej niż tylko to. My rzeczywiście szukaliśmy Boga i braliśmy słowa proroka Jeremiasza na serio, kiedy czytaliśmy: „ A gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem”. (Księga Jeremiasza 29,13-14). Staraliśmy się nasze życie prowadzić w takim właśnie sensie. Chcieliśmy przez wypełnienie Jego przykazań- prowadzić życie uznawane przez Boga i ludzi. Życie, które określają przykazania Boże. Tak jak wymagali tego uczeni w Piśmie i faryzeusze.

 

Nie było to proste- na pewno, ponieważ lista przykazań była długa, bardzo długa. Począwszy od:

 

„Powinieneś czcić ojca i matkę twoją”, przez

 

„Ty nie powinieneś składać fałszywego świadectwa” i

 

„Ty powinieneś dzień święty świecić”

 

aż do

 

„I jeśli ty jako dar ofiarny z ofiary pokarmu chcesz przynieść pieczywo z pieca, to powinno ono być z mąki pszennej”. Nie wiem czy ty też tak myślisz, ale przy ostatnim przykazaniu musiałem się uśmiechnąć.

 

Jak powiedziałem: lista tych do wypełniania przykazań była długa, wymaganie Boże bardzo duże. Jednak czy rzeczywiście były to wymagania Boże? Czy może od społeczeństwa i przede wszystkim od wspólnoty- czy to nie wyszło od nich? Czy też od nas?

 

Wszystko jedno- moje starania, by żyć jak perfekcyjny wierzący zaprowadziło do tego, że wierność przykazaniom stała się jedynym celem mojego działania. Wszystko jedno kogo przy tym zraniłem, obojętne czy ten ktoś był moim bratem.

 

Bóg zszedł przy tym na dalszy plan, pytanie o sens stało się bez znaczenia. Pytanie o boga, rozmowa z Bogiem i związek z Nim krok po kroku stawały się nieważne- najważniejsze było zachowanie przykazań, obojętnie jakim kosztem.

Nieświadomie tworzyłem równanie:

Jeśli zachowuję Jego przykazania, wtedy zdobędę uznanie i osiągnę zadowolenie i szczęście. Uznanie przyszło wszystko jedno od kogo, Boga czy moich współwierzących. To było mi właściwie obojętne.

 

Jednak to wszystko nie funkcjonowało, ponieważ żyjąc według Bożych przykazań nie byłem ani zadowolony ani szczęśliwy.  Ważny był tylko pozór. Chciałem koniecznie stworzyć pozory szczególnie wierzącego. I już moje równanie mi nie wyszło.

 

Na zewnątrz byłem pobożny, wobec tego byłem też w naszej wspólnocie uznanym człowiekiem. Pomimo tego nie osiągnąłem zadowolenia i byłem zawsze nieszczęśliwy!

 

To było jak nałóg- pragnienie uznania, które jak każdy inny nałóg- nigdy nie może zostać zaspokojony, ponieważ on szuka tego czegoś „na zewnątrz”, a właściwie powinien znaleźć w sobie samym.

 

I to nieudane równanie mojego nieszczęścia coraz bardziej i bardziej znaczyło moja duszę. Sprawiało, że coraz bardziej byłem zgorzkniały i raniłem ludzi, których właściwie kochałem.

 

To nieszczęście mojego życia zaznaczało się też w końcu na moim ciele.

 

Ty wiesz o czym mówię. Naznaczony jestem skazą, która mnie legitymuje, jako tego, którym jestem. Grzesznik. Obłudnik. Nieudacznik w dziedzinie pobożności.

 

Od młodości moja ręka była uschnięta. Ty ją często widziałeś, tę moją rękę, którą trudno było ukryć. Ja jednak od czasu do czasu bardzo dobrze ja kryłem. Moje uchybienia nie były widoczne, byłem uznany i lubiany. Zawsze jednak towarzyszył mi lęk, że moja skaza będzie odkryta. I tym samym moja słabość. Możesz to zrozumieć? Czy ty też tak czasem się czujesz? Określone uczucie niedostateczności, być może uczucie, że więcej się udaje niż naprawdę żyje?

 

Ja przynajmniej miałem wciąż obawę, ze ludzie widzą moją rękę i będą ja postrzegać jako piętno- czym widocznie była- karą Bożą za popełnione grzechy. Rzeczywiście w to wierzyłem. Tak byłem wychowany, taką wiarę przekazywali faryzeusze, władze duchownych zawsze to powtarzały. Bóg karze tylko grzeszników. Chociaż miałem tę skazę, jako wierzący nie byłem szczególnie dobry- szybko wydawałem osąd o innych.

 

Moralność u mnie była słabo wykształcona. Jednak, gdy chodziło o innych miałem bardzo jasne wyobrażenie co było prawe, a co nie!

 

Ci „nieczyści” byli odepchnięci, a ja stałem w rzędzie „tak zwanych” dobrych wierzących i pomstowałem przeciwko innym, obcym, nieudacznikom w wierze, najgorszym grzesznikom, inaczej wierzących. „niech Bóg ich ukarze”- wołałem i przy tym myślałem: „Mam nadzieję, że moje grzechy nie będą wyjawione”.

 

O tym jednak rzadko myślałem. Przeważnie nic nie myślałem. Można by mnie nazwać też pysznym lub samo sprawiedliwym.

 

Być może za jakiś czas przy całym moim dogmacie zostałbym powoli, krok po kroku faryzeuszem, pomimo świadomości moich słabości i grzeszności.

 

Taki było moje życie bracie. Zdominowane przez próbę zachowania przykazań. Hamowane przez codzienne klęski, pyszności, wyniosłe wobec drugich.

 

I potem coś się wydarzyło, coś co jak mówiłem na początku, radykalnie zmieniło moje życie. Mojemu życiu dało nowe wskazówki.

 

Jak w każdy szabat, także w ostatnim tygodniu szedłem do synagogi. Jak zawsze zgromadzona tu była wspólnota, przyjaciele, krewni, uczeni w Piśmie- wszyscy przyszli na nabożeństwo. W tym dniu do synagogi przyszedł Rabbi, już kiedyś słyszałem jego imię- Jezus z Nazaretu czy coś podobnego.  O tym człowieku krążyła już pogłoska, że w niektórych częściach kraju wywołał sensację. Mówiło się, że jest cudotwórcą, ze uzdrawiał wiele ludzi opętanych, trędowatych. Jadł z grzesznikami przy jednym stole. Wypędzał demony i złe duchy- tak mówiono. No tak, ludzie mówią dużo i chętnie!

 

To był normalny dzień jak każdy inny, ja wiele nie oczekiwałem. Było dla mnie jasne, że modlitwa, którą będę odmawiał, nie będzie wypływała z serca, Bóg nie będzie jej słuchał. A moja ręka? Zostanie taka, jaka jest. W końcu byłem świadomy, że po pierwsze byłem grzesznikiem, który zasłużył zatem na karę, a po drugie dzisiaj przecież był szabat! Nie czarujmy się, jeśli nawet by się zgadzało co ludzie o Jezusie mówili, ze posiada uzdrawiające siły- to w szabat uzdrawiać…?

 

W żadnym wypadku nie było to do pomyślenia. Zresztą jaki miałby powód, by pomóc właśnie mnie?

Zatem milczałem.

 

Wcale nie przyszła mi do głowy prośba do Boga o uzdrowienie. Prośba o wybaczenie. Ostatecznie Bóg był sprawiedliwym Bogiem, co miałbym powiedzieć? Zatem milczałem.

 

Poza tym nie bardzo wierzyłem w cudotwórców (od czasu do czasu pojawiali się jacyś ludzie, którzy uważali się za kogoś w rodzaju uzdrowiciela). Doświadczenie mówiło mi, że Bóg nie uzdrawia. Także nie przez tego Jezusa. Doświadczenie mówiło mi: „Nie proś Boga o rzeczy, których on tak czy owak nie czyni”. To, ze miałem taką rękę to uczynił Bóg, ponieważ żyłem w grzechu. Dlaczego miałby mnie uzdrowić, kiedy ani moje życie, ani moje codzienne działania nie zmieniły się? Zatem milczałem.

 

Ten Jezus wystąpił i nauczał z Pisma św. Trudno jest wyjaśnić co tam się stało, ale atmosfera była jakaś napięta. Faryzeusze wymieniali między sobą spojrzenia, a ja czułem pewną niechęć wobec tego człowieka z Nazaretu. Gdy skończył nauczać, wyszedł na środek i nagle spojrzał na mnie. Potem otworzył usta i powiedział: „Wstań i chodź tu na środek”. Byłem zaskoczony, nie wiedziałem co powiedzieć- zatem ty już się domyślasz. Milczałem.

 

Zamiast odpowiedzieć, czyniłem co mi kazano.

 

Wstałem i poszedłem na środek, nie wiedziałem co się ze mną działo.

 

Jezus powiedział: „Co w szabacie jest dozwolone: czynić dobro czy zło? Życie ratować czy je zmarnować?”

 

To było pytanie!

 

Było tak cicho, że gdyby na ziemię upadło pióro to słyszano by je na ulicy.

 

Jezus popatrzył na wszystkich. Jego spojrzenie było przenikliwe i ostre. Nic i nikt nie mógł przed nim uciec, skryć się. To było tak, jakby Jezus patrzył bezpośrednio w serca wszystkich obecnych. Nikt nic nie mówił. Wszyscy milczeli.

 

Jezus spojrzał na mnie i powiedział: „Wyciągnij swoją rękę!”

 

Zrobiłem to i wtedy to się stało: wraz z uczuciem szczypania powracało do mojej ręki czucie. Im wyżej podnosiłem rękę, tym bardziej ja czułem, aż moja ręka stała się zdrowa, ruchliwa i silna.

Nie było różnicy w porównaniu a drugą moją ręką.

 

Mój bracie, mówię ci, tak jak tu teraz do ciebie piszę- tak ten Jezus z Nazaretu uzdrowił moją od lat uschniętą rękę!

 

To było nieprawdopodobne, tylko nie mogłem tego zrozumieć. DLACZEGO On mnie uzdrowił? Byłem zdezorientowany, bezradny. I stało się tak, że bez słowa wyszedłem z synagogi, pobiegłem do domu i w moich własnych czterech ścianach chodziłem tam i z powrotem. Próbowałem znaleźć wyjaśnienie tego co się wydarzyło.

 

Ja czułem się od Boga oddalony, żaliłem się nad sobą, osądzałem innych i nawet we śnie nie marzyłem, by prosić Boga o pomoc czy uzdrowienie.

A jednak On to uczynił przez tego Jezusa!

 

Dlaczego?

 

To pytanie, które Jezus postawił przed moim uzdrowieniem, towarzyszyło mi w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego”.

 

(PRZERWA)

 

Myślę, że Jezus obojętnie gdzie jest, idzie czy stoi- zawsze w centrum stawia ludzi. Nie autorytety czy prawa. One mogą być jakie chcą. Doktryny i tradycje to wszystko wydaje się dla Niego obojętne.

 

On się o to nie troszczy. Przynajmniej tak to wygląda. Nie troszczy się przynajmniej tak dalece, że tradycja nigdy celem w sobie nie jest.

 

Innowacja celem w sobie nie jest.

Prawo celem w sobie nie jest.

 

Dla Jezusa ważny jest tylko człowiek. Tylko ty i ja.

 

„Co jest dozwolone w szabacie? Czynić dobro czy zło? Życie ratować czy pozwolić mu je zmarnować?”

 

To zdanie już mnie nie opuszczało. Jeśli w tym liście coś ci się spodobało lub też miałeś trudności ze zrozumieniem- to chcę jeszcze raz powtórzyć:

 

„Co jest dozwolone w szabacie? Czy czynić dobro czy zło? Życie ratować czy pozwolić mu zmarnować?”

 

Ti ukryta jest rewolucja i to przełomowe Nowe u Tego Jezusa. Wszystko jedno co o szabacie mówi przykazanie, ważne jest to co służy człowiekowi. To prowokujące pytanie Jezusa pokazuje niektóre ograniczenia i tępotę u nas wierzących i krytykuje je z całą ostrością.

 

Co jest dozwolone w szabacie?

 

Myślę, ze jesteśmy w naszych związkach na fałszywej drodze tam, gdzie dogmatyka postawiona jest wyżej niż miłość. Zasady liczą się bardziej niż człowiek. To stało się stopniowo dla mnie jasne.

Powoli, powoli stawała się ciemna noc, wszędzie panował spokój- porządkowałem swoje myśli i powoli się uspokajałem.

 

Jezus wyraźnie pokazał mi swoje rozumowanie ludzi, swoje zrozumienie człowieka w obliczu Boga.

Dla Niego ludzie to nie korona stworzenia czy poddani Bogu lecz ludzie przed Bogiem.

 

Przed otwartym, kochającym pokój, sprawiedliwym i wspierającym Bogiem- i z tego powodu uzdrawiającym Bogiem.

 

Jezus pokazał mi nowe, muszę powiedzieć lepsze zrozumienie przykazań Bożych. One są i pozostaną właściwe, jednak tylko wtedy, gdy służą człowiekowi w jego związku z Bogiem i innymi ludźmi- wtedy są one właściwie zrozumiane.

 

Wsparcie Jezusa odnosi się do ludzi- czy zatem moja i twoja pomoc nie powinna służyć ludziom?

 

Wtedy właśnie nie liczą się przede wszystkim doktryny i paragrafy… Wtedy nie będzie pytane co jest dozwolone, co można robić, tylko jaką ludzie maja potrzebę. Czego oni teraz i w przyszłości będą potrzebować.

 

Zrozumieć to i według tego żyć- to nie jest proste.

 

Ale człowiek, który na wzór Jezusa zawsze będzie w środku stawiać na człowieka, będzie musiał zawsze na nowo szukać, pytać i przemyślać.

 

Myślę, że to wszystko zmienia, jeśli człowiek zbierze odwagę, by żyć według wzoru Jezusa.

 

Ja chcę się teraz odważyć. Ten list jest moim pierwszym krokiem na tej drodze.

To droga na której określającym wszystko impulsem powinna być miłość.

 

I wiesz co?

 

Ja myślę, że z tym jestem bliżej wypełniania przykazań: bliżej Boga niż kiedykolwiek wcześniej.

 

Tak myślę, ponieważ przez uzdrowienie mojej ręki wiele zrozumiałem:

 

Obojętność jest doskonałym wyrazem grzechu.

 

I tak miłość jest doskonałym wyrażeniem przykazania.

 

Tak pozostanę zatem w miłości i z prośbą o przebaczenie.

 

W głębokiej więzi,

 

Twój brat.