Kazanie według Ewangelii św. Marka 4,3-9
Kategoria: Opublikowano: 7 marca, 2019Autor: Pastor Wolfgang Vögele
19.02.2017 Ewangelicki kościół w Fahrenbach
Drogie siostry i bracia!
Ogrodnictwo i wiara należą do siebie. Reformacja rozpoczęła się z paroma ziarenkami nasion i źdźbłami trawy, z których zrodził się duży ruch wiary.
Chcę jednak zacząć od bliższego nam obszaru, od natury, o której opowiada Jezus.
W lutym, wszyscy spacerowicze oczekują na pierwsze, wschodzące na skraju drogi przebiśniegi. Kto ma ogród, ten przygotowuje go na wiosnę. Ogrodnik planuje przygotowania, nawożenie, wysiewanie. Jeśli nie ma mrozu, wynosi z piwnicy rośliny, tak gdzie zawsze, obok placu różanego. On nie planuje niczego na weekend, ponieważ ogród ma teraz pierwszeństwo. Ogrodnik, więc sieje i sadzi, przygotowuje glebę i robi wszystko, by za parę tygodni, czy miesięcy, wszystko kwitło i rosło. By on w lecie i na jesień mógł zbierać żniwa, by mógł korzystać z tego, co przygotował na wiosnę.
Ogrodnik organizuje i planuje, ale zdaje sobie sprawę, że czasem wszystkie plany i przygotowania mogą być daremne. Istnieje przecież tak wiele niebezpieczeństw, przed którymi ogrodnik nie zawsze może zabezpieczyć swoje rośliny: grad i ślimaki, deszcz, mszyce, susza i nornice. Kto ma ogród i go pielęgnuje, ten wie, co Jezus w swojej przypowieści wysuwa na pierwszy plan. Ogrodnicy muszą planować, ale czasem te wszystkie plany okazują się daremne. Plany mogą przyczyniać się do wzrastania w ogrodzie, ale nie odstraszą ani gradu, ani ślimaków. Planowanie nie jest jedynym faktorem, które powoduje, że rośliny rosną, kwitną i wydają owoce. Jeśli wszystko się zgadza, to ogrodnik może to wszystko obserwować, leżąc wygodnie na leżaku. Jeśli zgadza się ilość deszczu i słońca, jakość ziemi, jeśli nie pojawia się szkodniki, wtedy ogrodnik może wszystko zostawić i pozwolić, by rosło i kwitło. Wszystko wtedy rośnie samo z siebie.
Siewca, zboże, wzrastanie: Jezus opowiada tę historię, nie jako wprowadzenie do pracy w ogrodzie na wiosnę. On nie był z zamiłowania ogrodnikiem. On chce zwrócić uwagę na coś innego. On, obraz małego świata ogrodu porównuje do królestwa Bożego.
Między ogrodem a królestwem Bożym istnieje wiele podobieństwa.
W osobie siewcy, widzę obraz samego Boga, który świat stworzył, jak ogród. Jeśli to się zaakceptuje, wtedy pojmuje się Boga nie jak kogoś, kto twarda ręką i przeciwko całym prawom natury, wkracza w szarą rzeczywistość świata.
Wtedy czuje się Boga, który ludziom pozostawia ich własne prawo i koncentruje się na tym, by wrzucić w ziemie nasiona. Swoimi obietnicami, on chce troszczyć się o wzrastanie i życie, ale nie tak, że naturę i człowieka stawia przed faktem dokonanym. Bardziej pozostawia on naturze i człowiekowi czas. Bóg może poczekać, ponieważ wie, że jego zasiew wzejdzie.
Bóg nie jest żadnym dyrygentem, żadnym sternikiem i wcale nie jest dyktatorem. Bóg tylko rzuca ziarno. On daje mały impuls, a potem czeka, jak każdy dobry ogrodnik, co się stanie. Dokładnie tak rośnie królestwo Boże.
Reformator, Martin Luther nie był Bogiem, ale był też wielkim siewcą, który sprawił, że wzrastały wspólnoty i wiara człowieka. Wiek 19 zrobił z Luthra potężną, ponadludzką pomnikową figurę z kamienia: Chorąży wiary, nieodparty krytyk odpustów i krytyk zaprzepaszczenia kościelnych pieniędzy. Mocny w słowie kaznodzieja, który wierzącym, książętom i pobożnym obywatelom, mógł wskazać właściwą drogę protestantyzmu.
W 16 stuleciu, tak nie było, wszystko było o wiele bardziej skomplikowane. Luther o tym wiedział. On sam widział siebie nie jako kapitan na statku kościoła, lecz bardziej, jak siewca, który swoimi 95 tezami, przeciwko odpustom, wywołał konieczną dyskusję.
Według niego, dyskusja ta powinna doprowadzić do wewnętrznych reform uniwersalnego kościoła. Luther mówił o odpustach, które krytykował, o teologii krzyża i o wolności chrześcijan. Na końcu doszło do rozłamu w kościele, a i protestanci byli ze sobą tez skłóceni.
Reformatorzy i luteranie, nazywali siebie najgorszymi odszczepieńcami w wierze.
Pomimo tego, pozostanę w świetle przypowieści Jezusa. Na Martina Luthra spadło coś z tego zasiewu Bożego, bo był jednocześnie siewcą, który stworzył coś nowego. Ogród wiary, dzięki niemu przeżył nowy, nieprzeczuwany czas rozkwitu. Z tego teologicznego następstwa, z tego zasiewu żyjemy do dziś. Luther swoimi pismami i kazaniami stworzył coś takiego, jak narzędzie, by zrozumieć wolność wiary.
Drogie siostry i bracia, wrócę jeszcze do naszej przypowieści, którą opowiada Jezus. Ludzie wierzący, nie mogą królestwa Bożego planować tylko własnymi siłami, nie mogą sami z siebie budować, czy konstruować. Królestwo Boże stale wzrasta. W ogrodzie, jak i w wierze trzeba liczyć się z niespodziankami, które mogą spotkać każdego z nas, pojedynczo jak i wspólnotę, jako całość. Królestwo Boże jest, jak garść ziaren, które wschodzą bez udziału człowieka.
Jeśli przełożymy ten sposób myślenia na reformację, to pojawia się ona też nie jako zaplanowany rozwój wydarzeń. Zamiast tego, widzimy tylko gąszcze zarośli i chwasty. Kłótnie, przemoc i okrucieństwo, błędy i palenie na stosie heretyków i czarownic. Potem, kiedy Luther był już stary, pojawił się też ogrom nienawiści do Żydów, który setki lat później wzrósł do pogardzającego ludźmi antysemityzmu. Mówiąc językiem ogrodnika: rozpoznaje się tu dużo tego, co powinno zostać wycięte, przekopane i na nowo zasiane. Także reformacja, chociaż jest ona dla nas ważna, nie może być utożsamiana na równi z królestwem Bożym.
Jednakże, we wszystkich tych gąszczach i chwastach, można rozpoznać coś takiego, jak ziarnko, dzięki któremu teolog Martin Luther przybliżył trochę wiarę i królestwo Boże.
Z czego składa się to ziarno? Rok po ogłoszeniu tez, w Wittenberdze w 1518 roku, najlepsi teologowie z Niemiec Południowych przybyli do Heidelbergu, do klasztoru Augustynów, by tam, jak najszybciej usłyszeć słowa znanego już Martina Luthra.
Według starej nauki, Bóg i człowiek dogadali się w połowie drogi. Człowiek żałował za swoje grzechy i czynił tak wiele dobrego, jak to tylko możliwe. Kto w ten sposób udowadniał swoją dobrą wolę, temu Bóg udzielił łaski. Martin Luther, ten model kompromisu odrzucił. On powiedział: Człowiek, w ogóle nie jest w stanie Bogu dobrym czynem wynagrodzić. Człowiek nigdy nie może być pewny, czy spełnia Boże przykazania. Przed Bogiem, zawsze będzie na straconej pozycji. Człowiek wierzący zdany jest jedynie tylko na Bożą łaskę, ponieważ jest tak, że człowiek zyskuje nową wolność, by znowu działać: Patrząc na Boga, człowiek uwalnia się od fałszywych bogów, którzy jego życie sprowadzają na fałszywą drogę. Patrząc zaś na ludzi, zyskuje właśnie też nową wolność; mianowicie, by czynić to, co jest rozumne, sensowne i pasujące dla dobra ogółu. Przy tym, nie musi on ciągle na Boga spoglądać, czy to się jemu podoba.
Także, to decydujące spostrzeżenie, pozwala się wyrazić e języku przypowieści Jezusa: To nie ludzie, to nie ogrodnicy troszczą się o zasiew, lecz sam Bóg troszczy się o wzrost.
Ten wzrost uzależniony jest od wielu innych warunków, niż od wyczynu ludzi. Jestem przekonany, że te myśli o wolności wierzących, to jest rozstrzygające ziarnko nasienia, które poruszyło i poniosło do przodu cały kompleksowy kościelny i polityczny proces, który dzisiaj nazywamy reformacją.
Drogie siostry i bracia, zanim sobie przez to, całą reformatorską wiosenną radość zepsujemy, dwa krótkie wyjaśnienia: Martin Luther, całą jego krytykę, która przedstawiała go, jako diabła, albo coś jeszcze gorszego, w żadnym przypadku nie zbiła go z tropu. To oskarżanie, nie sprowadziło go z jego drogi. Jezus, w swojej przypowieści, nie opowiada o chwastach, lecz o wzroście i żniwach.
Nasionko jest na to najlepszym przykładem: Z najmniejszego wyrasta coś wielkiego, nawet wtedy, kiedy czasami z powodu chwastów, nie dostrzegamy. Dlatego, drogie siostry i bracia, powinniśmy dla wiary i wspólnoty, w naszych czasach, jaśniej widzieć, jaśniej postrzegać. Luther nie jest „jednym” z nas, jak to sugerują dzisiejsze formy sztuki. Jako różowa, plastikowa figura, czy gipsowe popiersie w czapce, jest on śmieszny. Niestety, on sam nie może się już temu sprzeciwić.
Spróbuję teraz wyciągnąć trzy wnioski:
Po pierwsze: Królestwo Boże wzrasta bez udziału człowieka. Nikt nie musi udawać super ogrodnika, który przyczynia się do wzrostu wspólnoty. My nie jesteśmy ogrodowymi architektami wspólnoty i nie jesteśmy też psychologami, którzy zwątpieni majsterkują na własnej pobożności. Wzrost wiary ma miejsce, ale nie z własnej mocy i wysiłku. Dlatego cierpliwość i wytrwałość należą do najważniejszych cech wiary, chociaż ona wcale nie wymaga wiele aktywności. Nikt nie musi brać udziału w wymuszonym, religijnym współzawodnictwie.
Po drugie: Siła wiary nie może być niedoceniana. Ona działa też tam, gdzie nikt z nas by się tego nie spodziewał. Ona działa czasem tam, gdzie nikt z nas tego nie oczekuje. Ona działa tam, gdzie ktoś wcale nie jest jej świadomy. Boże nasionka wzrastają także tam, gdzie nawet nie dopuszcza tego zarząd kościoła, ani żaden biskup.
Po trzecie: Ostatecznie, mówił Jezus w przypowieści, chodzi tu też o żniwa. My, wierzący nie zdajemy się na samych z nas. My zdajemy się na Boga, który, jak ogrodnik zwraca się do swoich roślin, do wszystkich ludzi z łaską, miłością i miłosierdziem. Jest to największa pociecha tej przypowieści.
A pokój Boży, który przerasta całe gąszcza i chwasty i zarośla, niech zachowa wasze serca i umysły w Chrystusie Jezusie. Amen.